Rio-Santo zerwał się z sofy, blade jogo czoło pokryła mocna czerwonność.
— Chciałeś to uczynić!... rzekł gwałtownie.
— Otruć Franka Percewal, milordzie, dokończył niestrwożony Moore.
Rio-Santo wstał. Oko jego z wyrazem głębokiéj pogardy, ciężkie i srogie zawisło na twarzy doktora. Ten przez chwilę odważnie wytrzymał to spojrzenie, ale wyższość Rio-Santa miała w sobie coś poskramiającego, niepokonanego. Moore zmarszczył brwi, szepnął coś pod nosem i nakoniec spuścił oczy.
— Dałem ci mości panie, poufne zlecenie, rzekł Rio-Santo tonem wyższości; poleciłem ci niesienie ratunku Frankowi Percewal, któremu oszczędziłem życie, jak wiész o tém... Zamiast ratować, chciałeś go zamordować, nie pomnąc, że czyn podobny, sam w sobie nikczemny, mógłby rzucić na mnie niegodziwe podejrzenie... Jest to krok śmiały, mości panie, i mógłbyś go srodze pożałować.
— Wiedziałem, że był twoim rywalem, milordzie, i chciałem.
— Ludzie którzy mi służą, nie mają własnéj woli, mości panie.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/648
Ta strona została przepisana.