lebce, umknęła daleko od dziecięcego uśmiechu, i nie troszczyła się ani o jej żal, ani o miłość.
Tak przynajmniéj odmalował ją żyd, który był ojcem Zuzanny.
Nigdy dotąd nie powątpiewała o rzeczywistości tego obrazu; ale teraz, nowy kierunek jej myśli skłaniał ją mimowoli do przebaczenia i czułości.
O jakżeby kochała swą matkę, i jakże to słowo „matka“ pieściło jej ucho! Uniewinniała ją, żałowała, i błagała o przebaczenie za samą nawet myśl, że ją posądzała o winę. — Widziała ją szczęśliwą i uśmiechała się do jéj radości; widziała cierpiącą i marzyła jak się marzy o szczęściu, o przywileju podzielania jéj łez.
Godziny upływały. Zuzanna zatopiła się cała w pocieszającéj myśli o matce oddalonéj przypadkiem, lub nieszczęściem od kolebki swego dziecka, potém umysł jéj zbyt długo zboczający ze zwykłéj drogi, nagle zwrócił się do Briana de Lancester.
Brian opaźniał się tego dnia. Piękna dziewica zwykle nie potrzebowała wyglądać jego obecności; nigdy nie dał tak długo czekać na siebie.
Świetny excentryk w rzeczy saméj spoczywał często u nóg księżny de Longueville. Kochał ją tém mocniéj i żywiéj, im więcéj się dotąd opierał
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/663
Ta strona została przepisana.