czki. Lękała się o Briana; bo tylko o niego lękać się umiała.
On, wracał codzień bardziéj nalegający, a biédna Zuzanna nie wiedziała jak się ma opierać.
Była księżną de Longueville, któżby więc uwierzył, że odmówienie z jéj strony wypływało z delikatności?
Brian rzekł dnia jednego:
— Nie chcesz się zniżyć aż do mnie.
Te słowa rozdarły jéj serce, ale milczała.
Dziś rozmyślała nad tém wszystkiém, oczekując Briana, który nie przybywał. Była bardzo smutną. Książka, którą czytała wypadła jéj z ręki, oschły łzy rozczulenia, a smutek osiadł na jéj czole.
— Może on już więcéj nie przyjdzie, szepnęła.
Wzniosła w niebo piękne oczy i załamała ręce.
— O Boże, Boże! zawołała; — nauczę się służyć ci... jakem się nauczyła modlić do ciebie... miej litość nademną!...
Modlitwa wléwa nadzieję i pociechę. Zuzanna odzyskała znowu cichą swą wesołość, w spojrzeniu jéj pozostał tylko lekki jeszcze odcień melancholii.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/667
Ta strona została przepisana.