Wstała i przebiegła palcami po klawiszach przepysznego fortepianu, który owdowiała księżna de Gèvres kazała postawić w jéj buduarze.
Akkorda rozlegały się zrazu kapryśnie, pełne niepokoju i namiętności; powoli, z pośród harmonijnego ich powikłania, złączyły się w czystą, miłą, religijną melodyą.
Potém głos Zuzanny, słodki i czysty jak jéj dusza, połączył z harmonią cudowne swe dźwięki.
Zanuciła jednę z owych pieśni Palestryny, pełnych tajemniczéj pobożności i żarliwéj modlitwy, których my synowie Tamizy, ani utworzyć, ani odśpiewać, ani może czuć nie umiemy. Zapomniała o swym smutku, a uniesiona wrodzoną poezyą, całą duszę wylała w śpiéwie; mniemałbyś, że słyszysz jednego z owych uwieńczonych mistrzów sztuki włoskiéj, którzy uniesieni ogniem natchnienia rozlewają wśród wyniosłych sklepień katolickich kościołów harmonijne fale pobożnego śpiewu.
Z czoła jéj tryskały promienie. Wzrok zatopiony w zachwyceniu, zdawał się postrzegać Matkę Zbawiciela, do któréj kierowaną była modlitwa jéj i śpiéw. Była piękna, jak marzenie Rafaela, jak wizya Dantego.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/668
Ta strona została przepisana.