Ta strona została przepisana.
VIII.
RUBY.
Zuzanna cała oddychająca poezyą swego śpiéwu, nie postrzegła Briana de Lancester. Biédna poganka, przesyłała w niebo katolicką melodyę, a głos jéj szedł do Boga jak wonne kadzidło. Dźwięczne słowa pięknego włoskiego języka ulatywały z ust jéj na krystalicznych tonach fortepianu, którego klawisze poruszone zręcznémi palcami, ciskały potoki harmonii, przez pół niby śpiéw pokrywające, jak tkanina koronek, z pod których twarz miła milszą się jeszcze wydaje.
Brian stał niepomny na siebie samego. Jakże Zuzanna w téj chwili była piękną! Patrzył na nią, słyszał ją. Ten głos cudowny, ten śpiéw