— Dobry mój panie, rzekł, łaskawy panie Edwardzie, w tych sukniach masz pan tak cienką figurkę jak panienka... Niepoznałem pana.
— Czy to powód do zabijania... w kościele?
— Głodny byłem, dobry mój panie... Pan nie często dajesz, a życie niezmiernie drogie w Londynie... żeby to było tak jak tam, w Szkocyi....
— Milcz! rzekł nakazująco pan Edward, — co robią twoi towarzysze?
— Nic osobliwego... życie jest niezmiernie drogie.
— Przyjdź jutro, zapłacę ci; ale na szatana ani się odważaj na drugi raz na podobnie niezgrabny cios, mości Bob.
Pan Edward udał się w tył churu. Bob poszedł za nim, trzymając ręce w kieszeniach, i z miną psa, którego dopiéro co pan skarcił.
Po długim namyśle, Stefan połączył się z całém zgromadzeniem, które już zamierzało wychodzić z kościoła. Z niewypowiedzianym więc zadziwieniem ujrzał, że nieznajomemu towarzyszy nieprzyzwoicie odziany człowiek. Gdy przeszło niebezpieczeństwo, wszystkie myśli smutku i nienawiści znowu wzięły w nim górę, żałował prawie swojéj niespokojności.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/71
Ta strona została przepisana.