sażały nieznajomą twarz jego, nie wiém jaką fatalnością, którą nędzni romanso-pisarze nadają swoim biédnym bohaterom. Dziewice widziały go we śnie z marzącém okiem, pooraném czołem, orlim nosem i piekielnym, ale bozkim uśmiechem. Stare nakoniec służące wyobrażały sobie, ze miał po trzy mosiężne pierścienie na każdym palcu, laskę z głową nosorożca i dewizki wartości trzech tysięcy funtów szterlingów.
Łatwo pojąć, ile ta tajemnica i niepewność pomnażała w każdym chęć poznania markiza Rio-Santo. Ta chęć jednak nie przechodziła niejako socyalnej rozległości, koncentrowała się prawie cała w obu współzawodniczących arystokracyach, i rozchodziła nieco tylko do wyższego kupiectwa. I jakby nie dosyć jeszcze było powodów do tego współzawodnictwa, wmięszała się do niéj polityka. W klubach zwykle dobrze zawiadomionych zaczęły krążyć głuche wieści. Mówiono, że wielki markiz był tajemnym posłem. Missya jego, zapewniano, jest poufna i jedna z najważniejszych. Zresztą nikt nie mógł sanowczo twierdzić, jak się rzecz ma w istocie; ale właśnie dla tego uchodziła za stanowczą i materyalnie dowiedzioną.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/81
Ta strona została przepisana.