Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/93

Ta strona została przepisana.

chy, którémi go obsypywała rzeczywistość, przyzywał on często do siebie starannie ukrywane zdolności swéj przeważnie poetycznéj organizacyi, a kołysany wywoływanemi marzeniami, doznawał pewnego rodzaju przyjemności snu pięknego. Miewał na to swoje dni, i wpośród wszelkiego rodzaju szczęścia w którém smakował nieprzestannie swojémi zmysłowémi usty, to szczęście było mu może najdroższe, najzazdrośniéj miłowane. Z rozkoszą czuł nadchodzącą godzinę jego pożądliwych uniesień; zagłębiał się w nich bez wahania całém sercem, a na dnie ich znajdował spokojne, — i zarazem nieskończone upojenie, jakiego rzeczywistość wywołać w nim nie umiała.
Samo z siebie wynika, że Rio-Santo nie wybierał zwykle zgiełku jakiéj uczty na usypianie w swych urojonych rozkoszach, ale koncert i jego marzenia pogodziły się z sobą. Melodya orkiestry zawiodła go niejako w zakątek czarodziejskiego pałacu jego wyobraźni, którego w milczeniu i samotności nie szukał. Marzenia jego chętnie nasycały się wspomnieniami; a muzyka wywoływała te wspomnienia radośne, wśród których jak cienie przesuwały się niepewne uczucia słodkiéj miłości, która piérwsza