Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymoteicz (przypomniał sobie surowy nakaz, jaki mu pan wydał przy odjeździe). — Jechało się do miasta w pańskich interesach, a usłyszawszy o was skręciło się oto z drogi — tak sobie — żeby was zobaczyć... A! jakżeby można niepokoić!
— No, nie kłam tylko, — przerwał mu Bazarow. — Czyż to tędy twoja droga do miasta? A ojciec zdrów?
— Chwała Bogu.
— I matka?
— I Aryna Własjewna, Bogu dzięki.
— Czekają na mnie?
Staruszek przekręcił na bok swoją maleńką główkę.
— Ah! Eugeniuszu Wasiljicz, jak nie czekać! Bogiem się klnę, że już serce pęka patrzyć na waszych starych, na rodziców.
— No, dobrze, dobrze. Nie rozwódź się. Powiedz im, że wkrótce przyjadę.
— Słucham paniczku, — z westchnieniem odrzekł Tymoteicz.
Wyszedłszy z domu, nałożył sobie obiema rękami kaptur na głowę, wsiadł na ubogi wózek zostawiony przy wrotach i pojechał, lecz nie ku miastu.
Tego samego dnia wieczorem Odincowa siedziała w swoim pokoju z Bazarowem, a Arkadjusz przechadzał się po sali i słuchał gry Katji. Księżna odeszła do siebie, na górę; ta dama w ogólności nie mogła znosić gości, a zwłaszcza tych nowych „przybłędów“, jak ich nazywała. W pokojach paradnych nadymała się; u siebie zaś, przed swoją pokojówką, występowała nieraz z takiemi słowami obelżywemi, że aż jej czepiec skakał na głowie. Odincowa wiedziała o tem wszystkiem.