swoim rozumem, ze swoją pięknością, mieszkasz na wsi?
— Co, — co? Jakeście powiedzieli? — żywo podjęła Odincowa. — Z moją... pięknością?
Bazarow zasępił czoło.
— O to mniejsza, — bąknął. — Chciałem tylko powiedzieć, że nie pojmuję dostatecznie, dlaczego zamieszkaliście na wsi?
— Nie pojmujecie tego? — Musicie jednakże tłumaczyć to sobie w jakiś sposób.
— Naturalnie... zdaje mi się, że pozostajecie bezustanku na jednem miejscu dlatego, żeście się rozpieścili, że bardzo lubicie komfort, wygody, a reszta jest dla was rzeczą całkiem obojętną.
Znowu uśmiechnęła się Odincowa.
— Stanowczo zatem, — rzekła, — nie chcecie wierzyć, iż jestem zdolna zająć się czemś?
Bazarow spojrzał na nią z pod oka.
— Przez ciekawość — zgadzam się, ale nie inaczej.
— Czy w istocie? No, — to teraz rozumiem, dlaczegośmy się z sobą zeszli; jesteście tacy sami jak i ja.
— Zeszliśmy się... bo — rzekł ponuro Eugeniusz.
— A!... toż ja zapomniałam, że macie ochotę wyjechać.
Bazarow wstał. Lampa płonęła smutno wśród zaćmionego i odosobnionego pokoju, pełnego delikatnej woni; przez roletę poruszaną powiewem wiatru czuć było świeżość nocy i słychać jej szept tajemniczy. Odincowa siedziała nieruchomo, ale coraz bardziej czuła się wzburzoną... To uczucie udzieliło się i jej towarzyszowi. Przypomniał sobie nagle, że jest sam na sam z młodą i piękną kobietą...
— Dokąd? — zapytała powolnym głosem.
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.