Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jakże, tam, gdzie łaźnia — odezwał się Tymoteicz.
— To jest przy łaźni — pośpiesznie objaśnił Wasil Iwanowicz. — Teraz też lato... Zaraz tam pobiegnę, wydam zarządzenia; ty zaś, Tymoteicz, mógłbyś tymczasem rzeczy zanieść. Tobie, Eugeniuszu, odstępuję, ma się rozumieć mój pokój. Suum cuique.
— Otóż-to! Zabawny starowinka, najlepszy pod słońcem — odezwał się Bazarow, skoro tylko Wasil Iwanowicz wyszedł z pokoju. — Taki cudak jak twój, tylko w innym rodzaju. Za wiele trochę gada.
— I matka twoja, jak się zdaje, dzielna kobieta — zrobił Arkadjusz uwagę.
— Tak, tak. Zobaczysz, jaki nam da obiad.
— Nie spodziewali się was dzisiaj, paniczu, wołowiny nie przywieźli — odezwał się Tymoteicz, który tylko co wniósł kuferek Bazarowa.
— Obejdziemy się bez wołowiny; i najmędrszy z próżnego nie naleje. Bieda, jak mówią, to nie występek.
— Ile twój ojciec ma dusz? — nagle zapytał Arkadjusz.
— To nie jego majątek, jeno matki; dusz, zdaje mi się, piętnaście.
— Teraz wszystkiego dwadzieścia i dwie — z nieukontentowaniem zauważył Tymoteicz.
Dał się słyszeć klekot pantofli i znowu się ukazał Wasil Iwanowicz.
— Za kilka minut pokój będzie gotowy na wasze przyjęcie — zawołał z pewnym tryumfem. — Arkady... Mikołajewicz? nieprawda? A oto i wasza służba — dodał, pokazując palcem krótko ogolonego, w granatowem ubraniu młodego chłopca, który wszedł