— Niechże mi tatko pozwoli otrzepać się i z kurzu obetrzeć, — mówił Arkadjusz nieco ochrypłym z podróży, ale dźwięcznym głosem, wesoło odpowiadając na pieszczoty ojcowskie, — toć powalasz się o mnie.
— To nic, to nic, — powtarzał Mikołaj Piotrowicz, z czułym uśmiechem i musnął kilkakrotnie ręką po kołnierzu synowskiego płaszcza i po własnym paltocie. — Pokaż no się, pokaż, — dodał jeszcze odstępując w tył, i natychmiast puścił się szybkim krokiem ku zajazdowi, powtarzając: „tutaj, tu, za mną, tylko prędzej!“
Mikołaj Piotrowicz wydawał się daleko bardziej wzruszonym niż syn; można było rzec, iż był zarazem zaniepokojony, i onieśmielony poniekąd. Arkadjusz zatrzymał go, kładąc mu rękę na ramieniu.
— Pozwól tato, rzekł, iż cię zapoznam z moim przyjacielem, Bazarowem, o którym ci tak często w listach wspominałem. Jest tak dobry, że się zgodził zabawić u nas przez jakiś czas.
Mikołaj Piotrowicz odwrócił się szybko, a podszedłszy ku wysokiemu mężczyźnie w długiej sznurami wyszywanej kurtce, który dopiero co wysiadł z tarantasa, uścisnął mocno i serdecznie jego szeroką i czerwoną rękę, chociaż mu ją tenże podawał z niezbyt znów wielką skwapliwością.
— Z duszy serca rad wam jestem, — odezwał się — i wdzięczny za gotowość odwiedzenia nas; mam nadzieję... ale pozwolę sobie zapytać was o imię wasze i waszego ojca.
— Eugeniusz Bazylewicz, — odparł Bazarow głosem powolnym, ale męskim i energicznym, i spu-
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.
II.