Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

ściwszy nastawiony kołnierz kurtki, ukazał całą twarz Kirsanowowi. Tę twarz ściągłą i kościstą z czołem wysokiem i nosem u góry wydatnym, a zaostrzającym się ku dołowi, z dużemi zielonkowatemi oczyma i obwisłemi piaskowej barwy faworytami, ożywiał spokojny uśmiech na ustach igrający, a cała fizjognomja miała wyraz inteligencji i dużej ufności w samego siebie.
— Mam nadzieję, że kochany Eugenjusz Bazylicz nie będzie się u nas nudził, — ciągnął dalej Mikołaj Kirsanow.
Cienkie wargi Bazarowa odemknęły się zlekka, ale zamiast odpowiedzieć, uchylił tylko czapki. Jego ciemno-blond włosy, choć długie i gęste, nie zdołały zakryć potężnych wypukłości czaszki.
— No jakże, Arkadjuszu, — odezwał się znowu Mikołaj Piotrowicz, tym razem do syna, — czy zaraz zaprzęgać? Czy może chcecie najpierw nieco wypocząć?
— W domu wypoczniemy; niech tata każe zaprzęgać.
— Zaraz, w ten moment, — podchwycił ojciec. — Hej, Piotrze, słyszysz? Śpiesz-no się, bratku, żywo!
Piotr, który, jako sługa nowocześnie udoskonalony, nie zbliżył się dla ucałowania ręki paniczowi i tylko zdaleka mu się ukłonił, znikł znowu za bramą.
— Mam tu swoją kolaskę, ale i do twojego tarantasa znajdzie się trójka, — mówił zafrasowany Mikołaj Piotrowicz, podczas gdy Arkadjusz pił wodę z blaszanego kubka, który mu wyniosła karczmarka, a Bazarow zapalił fajeczkę i podszedł ku pocztyljonowi odprzęgającemu konie; — tylko, że w kolasce