Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

mać, przechylił się do Arkadjusza i pocałował go w ramię.
— Uszczęśliwiłeś mnie pan, — rzekł, nie przestając uśmiechać się. — Muszę wam powiedzieć, że ubóstwiam mojego syna. O mojej starej już nie mówię, zwyczajnie jak matka; ale ja nie śmiem nawet wyjawiać przed nim swoich uczuć, bo wiem, że tego nie lubi. Jest on wrogiem wszelkich zewnętrznych wylewów; niektórzy potępiają go za taką nieugiętość i widzą w niej dowód pychy lub nieczułości; ależ ludzi jemu podobnych nie wypada mierzyć zwyczajnym łokciem, wszak prawda? Inny naprzykład na jego miejscu naciągałby swoich rodziców do ostatniego grosza, a on, czy uwierzycie? ani razu nie wziął od nas jednej kopiejki za wiele.
— Jest to człowiek bezinteresowny, szlachetny, zrobił uwagę Arkadjnsz.
— Tak. Wzór bezinteresowności. Nie tylko, że go uwielbiam, ale chlubię się nim, a całą moją próżność na tem zasadzam, ażeby z czasem w jego biografji napisano tych słów parę: „Syn prostego sztabslekarza, który umiał się na nim poznać i niczego nie żałował dla jego wykształcenia...“
Starzec zamilkł. Arkadjusz uścisnął mu rękę.
— Jakże myślicie? — zapytał Wasil Iwanowicz po chwilce milczenia, — czy on w zawodzie lekarskim dostąpi tej sławy, którą mu przepowiadacie?
— Ma się rozumieć, że nie w zawodzie lekarskim, chociaż i pod tym względem będzie jednym z pierwszych uczonych.
— Więc w jakim zawodzie?
— Trudno to teraz powiedzieć, ale będzie znakomitym.