Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Będzie znakomitym!... — powtórzył starzec i pogrążył się w zadumie.
— Arina Własjewna kazali prosić na herbatę, — odezwała się służąca, przechodząc blisko z dużym półmiskiem malin.
Wasil Iwanowicz otrząsnął się.
— A śmietana do malin jest?
— Jest.
— Tylko, żeby była zimna. Ale dlaczego Eugenjusz nie przychodzi?
— Jestem tutaj! — rozległ się głos Bazarowa z pokoju Arkadjusza.
Wasil Iwanowicz szybko się odwrócił.
— Ach! chciałeś odwiedzić swego przyjaciela; ale spóźniłeś się, amice, jużeśmy się tu ze sobą na dobre rozgadali. Teraz trzeba iść na herbatę: matka prosi. Wprzód jednak muszę z tobą pomówić.
— O czem?
— Jest tu jeden chłop, co choruje na ikterus.
— Jednem słowem: ma żółtaczkę.
— Tak, ma chroniczny i bardzo uparty ikterus. Zapisywałem mu tysiącznik, kazałem jeść marchew, dawałem sodę, ale to wszystko paljatywy; trzeba mu czegoś mocniejszego. Chociaż ty śmiejesz się z medycyny, jestem jednak pewny, że możesz mi w tej mierze udzielić dobrej rady. Ale o tem potem. Teraz czas na herbatę.
Wasil Iwanowicz żywo zerwał się z ławki i zanucił pod nosem arję z „Roberta djabła“.
— Szczególna moc sił żywotnych, — odezwał się Bazarow, odchodząc od okna.


∗             ∗