Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozwól sobie zrobić uwagę, ale to, co mówisz, da się zastosować w ogólności do wszystkich ludzi...
— Masz słuszność, — podjął Bazarow. — Ja tylko chciałem powiedzieć, że ci dobrzy ludzie, to jest moi rodzice, wśród ciągłych zajęć, o własnej nicości nie myślą, ona im nie odbiera spokoju i świat im nie obrzydł... a ja?... ja czuję tylko nudę i złość.
— Złość? A to dlaczego?
— Dlaczego? Jakto dlaczego? Alboż zapomniałeś?
— I owszem, pamiętam, ale bądźcobądź nie przyznaję ci prawa do gniewu. Jesteś nieszczęśliwy, zgadzam się na to, ale...
— Eh! więc ty, Arkadjuszu, jak widzę, pojmujesz miłość tak samo, jak cała młodzież dzisiejsza: cip, cip, cip, do kurki, a jak tylko kurka zacznie się przybliżać, dalej w nogi!.... Ja nie jestem taki... Ale dajmy temu pokój. Czemu nie można zaradzić, o tem i mówić nie warto. (Przewrócił się na drugi bok). Patrz, oto mołojec — pająk ciągnie za sobą nawpół martwą muchę. Ciągnij ją, bratku, ciągnij! Nie zważa, na to, że ci się opiera, i owszem korzystaj z tego że jako zwierz masz prawo nie znać uczucia litości, nie tak, jak nasz brat, człowiek, który sam z sobą zmagać się musi.
— Nie mówiłbyś tego, Eugenjuszu! Kiedyżeś ty zmagał się z sobą?
Bazarow podniósł głowę.
— Toćże tem tylko się szczycę. Sam siebie nie zmogłem, a więc i kobieta mnie nie zmoże. Amen! Basta! Już nie usłyszysz odemnie ani słowa o tem.
Obaj towarzysze poleżeli jakiś czas w milczeniu.
— Ah! — zaczął Bazarow, — dziwne stworzenie