tem, jaki był wyraz oczu jego matki; bardzo rzadko zwracał się ku niej i to zwykle z króciutkiem zapytaniem. Raz poprosił ją o rękę „na szczęście w grze“. Pomaleńku położyła swoją wątłą rączkę na żylastej i szerokiej dłoni syna.
— I cóż, — zapytała po chwili — czy pomogło?
— Jeszcze zaszkodziło, — odrzekł z uśmiechem.
— Widocznie za wiele ryzykujecie, — odezwał się niby ze współczuciem ojciec Aleksy i pogładził swoją piękną brodę.
— Napoleońska zasada, dobrodzieju, napoleońska... — wtrącił Wasil Iwanowicz i wyszedł z asa.
— Zawiodła go też na wyspę świętej Heleny, — rzekł ojciec Aleksy i zabił asa dwójką atutową.
— Czy nie chcesz wody z sokiem poziomkowym, Geńciu? — zapytała Arina Własjewna.
Bazarow wzruszył tylko ramionami.
∗
∗ ∗ |
— Nie! — mówił na drugi dzień do Arkadjusza, — jutro stąd wyjadę. Nudy!... Chciałoby się robić cośkolwiek, a tu nie można. Pojadę znowu do was na wieś; zostawiłem tam wszystkie swoje preparaty. U was można się przynajmniej zamknąć.
A tutaj ojciec mi powiada: „mój gabinet na twoje usługi, nikt ci nie przeszkodzi“, a sam ani na krok nie odstąpi. Nie wypada znowu zamykać się przed nim. Matka także. Słyszę, jak tam wzdycha za ścianą, a kiedy wyjdę do niej, nie wiem, co jej powiedzieć.
— Bardzo się zmartwi, — rzekł Arkadjusz — i ojciec także.
— Wrócę jeszcze do nich.
— Kiedy?