pańskich pasące się konie włościańskie. Mikołaj Piotrowicz wyznaczył już grzywnę za szkody, ale wszystko zwykle kończyło się na tem, że konie po dwóch albo trzech dniach oddawane były właścicielom. Na domiar tego wszystkiego, chłopi zaczęli kłócić się między sobą; bracia upominali się o podział gruntu; ich żony nie mogły wytrzymać pod jednym dachem; ni stąd, ni zowąd wszczynała się bójka i wszystko, jak na komendę stawało na nogach, zbiegało się przed ganek do pana, nieraz z podbitemi twarzami, pijane i domagało się sądu; wrzask i hałas wzmagał się, piskliwe jęki i płacze kobiece mieszały się na wyścigi z klątwami chłopów. Trzeba było rozpatrywać sprawy i krzyczeć aż do zachrypnięcia, chociaż się zgóry wiedziało, że bądź co bądź, nie dojdzie się do pożądanego rezultatu. Nie starczyło rąk do żniwa...
— Już mi sił nie staje, — wołał nieraz z rozpaczą Mikołaj Piotrowicz. — Sam przecież bić się nie mogę, zasady nie pozwalają mi wołać na pomoc policji, a bez postrachu kary, nic tu nie poradzisz.
— Du calme, du calme, — odpowiadał na to Paweł Piotrowicz, a sam pomrukiwał, chmurzył się i targał wąsy.
Bazarow trzymał się na uboczu od tych wszystkich „drobnostek“, zresztą, jako gość nie czuł też potrzeby mieszać się do cudzych spraw. Nazajutrz po przyjeździe do Maryina zabrał się do swoich żab, wymoczków i chemicznych doświadczeń i cały się w tem zatopił. Arkadjusz przeciwnie uznał za swoją powinność, jeżeli nie pomagać ojcu, to przynajmniej dać mu do zrozumienia, że gotów jest służyć swoją pomocą. Cierpliwie wysłuchiwał jego skarg, a raz
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.