jąc się i mrużąc oczy przed słońcem i wiatrem. — Gdzie go znalazłaś, Katjo?
— Ja wam przywiozłem, Anno Siergiejewno, coś takiego, — odezwał się Arkadjusz, — czego się bynajmniej nie spodziewacie...
— Przywieźliście siebie, to lepsze niż wszystko.
Odprowadziwszy Arkadjusza z ironicznym żalem do powozu i dawszy mu poznać, że bynajmniej nie uda mu się go w błąd wprowadzić co do prawdziwego celu jego przejażdżki, Bazarow ostatecznie usunął się od świata: opanowała go gorączka pracowitości. Z Pawłem Piotrowiczem nie spierał się już, tem więcej, że brat gospodarza przybierał w jego obecności pozory wielce arystokratyczne i chętniej wyrażał swoje myśli dźwiękami niż mową. Tylko raz jeden pan Paweł wdał się z nihilistą w dyskusję o modnej podówczas kwestji przywilejów szlachty nadbałtyckiej; ale sam urwał ją wkrótce, odezwawszy się z chłodną uprzejmością:
— Zresztą my nie możemy się zrozumieć; ja przynajmniej nie mam zaszczytu pojmowania was.
— To szczególna! — zawołał Bazarow. — Człowiek jest w stanie wszystko pojąć, zarówno drgania eteru, jak i to, co się na słońcu dzieje, tylko, dlaczego ktoś inny wyciera nos nie tak samo jak on, tego zrozumieć nie zdoła.
— Czy to ma być dowcip? — rzekł z zapytaniem Paweł Piotrowicz i odszedł w głąb pokoju.
Zresztą prosił nawet niekiedy Bazarowa o pozwolenie towarzyszenia mu przy doświadczeniach, a razu jednego odważył się zbliżyć swoją wymu-