Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czerwoną i niezbyt dużą.
Teniczka wyprostowała się.
— Weźcie tę, rzekła; ale natychmiast cofnęła wyciągniętą rękę i zaciąwszy wargi, spojrzała na drzwi altanki, poczem nadstawiła ucha.
— Co to? spytał Bazarow. — Mikołaj Piotrowicz?
— Nie... Wyjechał w pole... zresztą ja się jego nie boję... ale oto Paweł Piotrowicz... Zdawało mi się...
— Co?
— Zdawało mi się, że oni tu chodzą. Nie... niema nikogo. Weźcie.
Teniczka oddała różę.
— Dlaczego wy boicie się Pawła Piotrowicza?
— Oni mię przestraszają. Mówić — nie mówią, ale tak patrzą jakoś. I wy przecież go nie lubicie. Czy pamiętacie, jakeście się z nim zawsze sprzeczali. Ja bo tam nie wiem, o co wam chodzi, ale widzę, że bierzecie go dzielnie w obroty i tak nim kręcicie...
Teniczka zrobiła gest, który miał okazywać, w jaki to sposób Bazarow kręci Pawłem Piotrowiczem.
Bazarow uśmiechnął się.
— A gdyby on też zaczął mnie zwyciężać, zapytał, czy ujęlibyście się za mną?
— Gdzież tam ja miałabym się za wami ujmować? Ale nie, z wami trudno sobie dać radę.
— Tak myślicie? a ja znam rękę, która, jeśli zechce, jednym palcem mnie pokona.
— Cóż to za ręka?
— Alboż wy nie wiecie? powąchajcie tylko, jak prześlicznie pachnie róża, którąście mi dali.
Teniczka wyciągnęła szyję i przybliżyła twarz do kwiatu... chusteczka zsunęła się jej z głowy na ra-