miona; pokazały się miękkie zwoje włosów czarnych, połyskliwych, w nieładzie.
— Pozwólcie, niech i ja powącham, — odezwał się Bazarow, i pochylony, głośno ją pocałował w półotwarte usta.
Drgnęła, oparła się obiema rękami o jego pierś, ale oparła się słabo, tak, że mógł wznowić i przedłużyć swój pocałunek.
Z poza bzu odezwał się suchy kaszel. Teniczka w jednej chwili przesunęła się na drugi koniec ławki. We drzwiach altanki stanął Paweł Piotrowicz, ukłonił się zlekka, a odezwawszy się z jakimś złośliwym akcentem „wy tutaj?“ wyszedł.
Teniczka zaraz zebrała wszystkie róże i za nim wyszła także z altany.
— Wstydźcie się, Eugenjuszu Wasiljiczu, — szepnęła wychodząc.
W tym szepcie było czuć wyrzut nieudany.
Bazarow przypomniał sobie inną scenę niedawną, i przykro mu się zrobiło, i wstyd mu było. Ale natychmiast potrząsnął głową, ironicznie powinszował sobie „formalnego awansu na Donżuana“, i poszedł do swojego pokoju.
Paweł Piotrowicz tymczasem opuścił ogród i powolnym krokiem doszedł aż do lasu. Dosyć długo tam bawił, a gdy wrócił na śniadanie, Mikołaj Piotrowicz zapytał go troskliwie, czy nie chory, do tego stopnia sposępniał.
— Wszak wiesz, że cierpię czasem na rozlanie żółci, — spokojnie odpowiedział mu Paweł.
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.