Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

pozostać spokojnie gentlemanem... przyjmuję wasze wyzwanie także jako gentleman.
— Prześlicznie! — rzekł Paweł Piotrowicz i postawił laskę w kącie. Omówimy zaraz w kilku słowach warunki naszego pojedynku; ale pierwej chciałbym wiedzieć, czy uważacie za rzecz potrzebną uciec się do formalności małej sprzeczki, która mogłaby służyć mi za pretekst do wyzwania?
— Nie, lepiej bez formalności.
— Ja też tak myślę. Uważam również za rzecz niewłaściwą dochodzić rzeczywistych przyczyn naszego nieporozumienia. Nie możemy znosić się wzajemnie. Czegóż więcej potrzeba?
— Czegoż więcej potrzeba? — ironicznie powtórzył Bazarow.
— Co zaś do samych warunków pojedynku, to ponieważ sekundantów mieć nie będziemy, skądżebyśmy ich wzięli...
— Rozumie się, skądbyśmy ich wzięli.
— To mam zaszczyt zaproponować wam co następuje: bijemy się jutro rano, dajmy na to o szóstej, z tamtej strony gaju, na pistolety, na dziesięć kroków...
— Na dziesięć kroków? Więc my się nienawidzimy na taką odległość?
— Można i na siedem, — zrobił uwagę Paweł Piotrowicz.
— Można, dlaczego nie?
— Strzelać dwa razy, a na wszelki wypadek, każdy z nas zaopatrzy się w karteczkę, w której sam siebie o swoją śmierć oskarży.
— Na to nie ze wszystkiembym się zgodził, — rzekł Bazarow. — Wygląda to trochę na romans francuski; jakoś nieprawdopodobne.