Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

sie. Piotr wyobraził sobie, ża Bazarow chce go zabrać z sobą do Petersburga.
Późno położył się spać Bazarow i przez całą noc męczyły go dziwaczne sny... Widział przed sobą Odincową, która była niby jego matką; za nią chodził kotek z czarnemi wąsikami, a tym kotkiem była Teniczka. Paweł Piotrowicz ukazał mu się w postaci dużego lasu, z którym miał stanąć do pojedynku. Piotr obudził go o czwartej; Bazarow ubrał się zaraz i wyszedł z nim razem.
Poranek był piękny, dosyć chłodny; małe chmurki kłębiły się na bladym lazurze; na liściach i na trawie rozsypana drobna rosa srebrzyła się między pajęczyną, zachowując jeszcze, jak się zdawało, rumiany ślad porannej zorzy; z całego widnokręgu spływały strugami pieśni skowronków. Bazarow doszedł do gaju, usiadł w cieniu na murawie i teraz dopiero wyznał przed Piotrem, jakiej wymaga od niego usługi. Śmiertelnie się przeraził kamerdyner; ale Bazarow uspokoił go zapewnieniem, że nie potrzebuje nic innego robić, tylko stać zdaleka i patrzyć, za co nie bierze na siebie żadnej odpowiedzialności. „Tymczasem zaś, dodał, pomyśl tylko, jaka ważna czeka cię rola!“ Piotr zrobił gest przytykujący rękami i chociaż cały zzieleniał ze strachu, spokojnie niby oparł się o brzozę.
Droga z Maryina okrążała lasek; leżał na niej lekki pył, nietknięty jeszcze od wczoraj ani kołem, ani nogą. Bazarow mimowolnie spoglądał na tę drogę, zrywał trawę, gryzł ją w zębach i wciąż powtarzał sobie w duchu: „Co za głupota!“ Chłód poranny przejął go parę razy dreszczem... Piotr spojrzał na niego z żalem, a Bazarow uśmiechnął się tylko: nie tchórzył.