Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

prawdopodobniej nic nie myśli. Rosyjski chłop jest to ten sam tajemniczy nieznajomy, o którym niegdyś tak wiele pisała pani Radcliffe. Kto go pojmie? On sam siebie nie pojmuje!
— Ach, więc wy tak! — zaczął mówić Paweł Piotrowicz; ale nagle zawołał: patrzcie, co narobił wasz głupi Piotr, brat tu jedzie!
Bazarow odwrócił się i spostrzegł bladą twarz Mikołaja Piotrowicza na bryczce. Zanim się zatrzymała, zeskoczył i rzucił się ku bratu.
— Co to znaczy? — zawołał wzruszonym głosem, — Eugenjuszu Wasiljiczu, zlitujcie się, co to takiego?
— To nic, — odrzekł Paweł Piotrowicz, — niepotrzebnie cię przestraszyli. Pokłóciliśmy się trochę z panem Bazarowem i ja zapłaciłem za to.
— Ale o co wam poszło, na Boga?
— Jakże ci to powiedzieć? Pan Bazarow odezwał się z lekceważeniem o sir Robercie Peelu. Dodaję jednak, że w tem wszystkiem tylko ja jestem winny, a pan Bazarow zachował się, jak najlepiej. Ja go wyzwałem.
— Ależ na tobie krew!
— A tyś myślał, że będzie woda? Ale takie puszczenie krwi jest nawet pożyteczne dla mnie, czy nieprawda, doktorze? Pomóż mi usiąść na bryczce i rozpogódź czoło; jutro będę zdrów. Tak, tak, wybornie. Ruszaj!
Mikołaj Piotrowicz poszedł za bryczką, Bazarow został się w tyle...
— Muszę prosić pana, ażebyś się zajął bratem, — rzekł doń Mikołaj Piotrowicz, — zanim przywiozą z miasta innego doktora.