świecie, nie słuchaj nikogo! Pomyśl tylko, co może być straszniejszego, niż kochać, a nie być kochanym! Nie porzucaj nigdy mojego biednego Mikołaja!
Oczy Teniczki obeschły i strach przeminął; ale jakież na nowo ogarnęło ją przerażenie, gdy Paweł Piotrowicz, Paweł Piotrowicz we własnej osobie, przycisnął jej rękę do ust i zatrzymał ją długo, długo bez pocałunku, tylko z konwulsyjnem od czasu do czasu westchnieniem...
„Boże! — pomyślała, — co mu się też stało?“
W tej chwili całe życie minione tego człowieka wstrząsało mu serce bolesnym dreszczem.
Zaskrzypiały schody pod szybkiemi krokami... Paweł odtrącił od siebie Teniczkę i głowę rzucił na poduszkę. Otwarły się drzwi i wszedł Mikołaj Piotrowicz, wesoły, świeży, rumiany. Mitja, również świeży i rumiany, jak ojciec, podskakiwał w koszulce na jego ręku, zaczepiając gołemi nóżkami o duże guziki jego wiejskiego paltota.
Teniczka rzuciła się naprzeciw niemu, a objąwszy rękami ojca i syna, głowę przytuliła do jego ramienia. Mikołaj Piotrowicz się zadziwił: Teniczka, skromna i nieśmiała, nigdy jeszcze nie pieściła się z nim w obecności osoby trzeciej.
— Co ci jest? — rzekł, spojrzawszy na brata i oddał jej Mitja. — Czy nie czujesz się gorzej? — zapytał, zbliżając się do Pawła Piotrowicza.
Ten ostatni ukrył twarz w batystowej chustce.
— Nie... nie... tak... nic. Przeciwnie, daleko mi lepiej.
— Niepotrzebnie się pośpieszyłeś z przejściem na sofę. A ty dokąd? — dodał Mikołaj Piotrowicz, obracając się ku Teniczce; ale ta już zatrzasnęła drzwi
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.