— Długo żyłam samotna, sama ze sobą, więc mimowoli rozmyślać zaczęłam. Ale czyż ja istotnie od wszystkich stronię?
— Wszystko to pięknie, — mówił dalej, — ale ludzie na waszem stanowisku, chcę powiedzieć, ludzie bogaci, rzadko ten dar posiadają; do nich, jak do carów, prawda z trudem dochodzi.
— Ależ ja nie jestem bogata.
Arkadjusz zdziwił się i nie odrazu zrozumiał Katję.
„I w samej rzeczy, wszak to wszystko majątek siostry!“ przyszło mu na myśl, a ta myśl nie była mu nieprzyjemna.
— Jakeście to dobrze powiedzieli! — rzekł.
— Co takiego?
— Powiedzieliście dobrze, prosto, bez wstydu i bez próżności. Mnie się zdaje, iż w duszy człowieka, który wie, że jest biedny i mówi o tem, musi istnieć jakaś próżność szczególnego rodzaju.
— Nie doznawałam niczego podobnego, z łaski siostry, i mimowolnie wspomniałam o majątku.
— To prawda, ale przyznajcie, że i wy macie w sobie cząstkę tej próżności, o której dopiero co mówiłem.
— Naprzykład?
— Naprzykład, darujcie mi moje zapytanie, ale nie poszlibyście pewno zamąż za człowieka bogatego?
— Jeślibym go bardzo kochała... nie, zdaje mi się, że i wtedybym nie poszła.
— A więc widzicie! — zawołał Arkadjusz i po chwilce dodał — a dlaczegobyście nie poszli?
— Dlatego, że nierówność jest złą rzeczą, jak mówi pieśń ludowa.
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.