odnoszą, — odparł ze wzruszeniem Arkadjusz; — spodziewam się, że nie myślisz rozstać się ze mną.
Bazarow spojrzał na niego bystro, prawie przenikliwie.
— Niby cię to zmartwi! Mnie się zdaje, że ty już dawno rozstałeś się ze mną. Wyglądasz tak świeżo, czyściutko... Widać sprawy z Anną Siergiejewną idą ci wybornie...
— Jakie sprawy z Anną Siergiejewną?
— Alboż nie dla niej przyjechałeś tu z miasta, ptaszku? Ale, ale, jakże tam idą szkoły niedzielne? Czyż nie jesteś w niej zakochany? A może przyszła na ciebie już pora udawania skromnisia?
— Wiesz, Eugenjuszu, że byłem zawsze otwarty wobec ciebie; mogę cię na Boga zapewnić, że się mylisz.
— Hm! „Na Boga“! Nowy wyraz, — zauważył półgłosem Bazarow. — Ale pocóż się unosisz. Nie masz potrzeby wypierać się, mnie to wszystko jedno. Romantyk powiedziałby: czuję, że nasze drogi się rozchodzą. A ja mówię poprostu, żeśmy się sobie wzajemnie sprzykrzyli.
— Eugenjuszu!
— Cóż w tem złego, moja duszo? Nie to jedno tylko na świecie się sprzykrzy? A teraz, czyby nie wypadało nam się pożegnać? Jakoś od czasu, gdy tu jestem, czuję się pod psem, jak gdybym do nudności naczytał się listów Gogola do żony gubernatorowej z Kaługi. Szczęście, że nie kazałem wyprzęgać koni.
— Zlituj się, to być nie może!
— A dlaczego?
— Nie mówię już o sobie, ale to będzie w naj-
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.