ciu... Niezupełnie jasno się wyrażam, ale spodziewam się, że wy mię rozumiecie...
Katja nic nie odpowiedziała, lecz przestała patrzeć na Arkadjusza.
— Mnie się zdaje, — rzekł znowu głosem więcej już wzburzonym, a nad nim w gęstwinie brzozowej korony nuciła obojętnie zięba swoją piosnkę, — mnie się zdaje, że każdy człowiek honorowy powinien być zupełnie otwarty względem tych... którzy... no, jednem słowem, względem bliskich sobie, i dlatego to... mam zamiar...
Ale tutaj wymowa zawiodła Arkadjusza, poplątał się, utknął i musiał umilknąć na chwilę; Katja ciągle nie podnosiła oczu. Zdawało się, że i nie pojmowała, do czego on zdąża i spodziewała się czegoś.
— Przewiduję, że się zadziwicie, — mówił Arkadjusz, nowych sił nabrawszy — tem więcej, że to uczucie odnosi się poniekąd... uważajcie, że poniekąd, do was. Przypomnijcie sobie, że wczoraj robiliście mi zarzut braku powagi, — ciągnął dalej, jak człowiek, który czuje, że wlazł w błoto i za każdym krokiem głębiej grzęźnie, a jednakże śpieszy naprzód, w nadziei, że prędzej wybrnie. — Ten zarzut spotyka często młodych ludzi, nawet i wtedy, gdy już przestają nań zasługiwać, i gdybym tylko miał cokolwiek więcej zaufania w siebie... — („Pomóż-że mi, pomóż!“ myślał z rozpaczą w duszy, ale Katja, jak przedtem, nie poruszała nawet głową, ) — ...gdybym mógł się spodziewać...
— Gdybym mogła wierzyć temu, co mówicie... — rozległ się w tej chwili dźwięczny głos Anny Siergiejewny.
Arkadjusz umilkł natychmiast, a Katja zbladła.
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.