Wzdłuż krzewów, zasłaniających portyk, biegła ścieżka, po której przechodziła właśnie Anna Siergiejewna, w towarzystwie Bazarowa. Katja i Arkadjusz nie mogli ich widzieć, ale słyszeli każdy ich wyraz, szelest sukni, oddech. Przechodnie zrobili kilka kroków, poczem, jakby naumyślnie, zatrzymali się nawprost samego portyku.
— Otóż widzicie, — mówiła dalej Anna Siergiejewna, — żeśmy się omylili oboje; nie jesteśmy już ludzie pierwszej młodości, zwłaszcza ja, nażyliśmy się, zmęczyli życiem. Oboje jesteśmy, czemu nie wyznać? ludzie „roztropni“; z początku zainteresowaliśmy się sobą wzajemnie, rozbudzona była ciekawość... a potem...
— A potem ja zwietrzałem, — podjął Bazarow.
— Wiecie dobrze, że nie to było powodem naszego poróżnienia. Ale, bądź co bądź, nie byliśmy sobie potrzebni, oto główna rzecz, za wiele mieliśmy w sobie... jakby to powiedzieć... wspólnych cech. Nie spostrzegliśmy tego od razu. Przeciwnie Arkadjusz...
— On wam potrzebny? — zapytał Bazarow.
— Przestańcie, Eugenjuszu Wasiljiczu. Mówicie mi, że nie jestem dla niego obca, i mnie samej zdawało się nieraz, że on mię lubi. Wiem, że mogłabym być jego ciotką, nie chcę jednakże taić przed wami, że często o nim myślę. W tem młodem i świeżem uczuciu jest jakiś wdzięk...
— W podobnych razach właściwiej użyć słowa: czar, — wtrącił Bazarow, a w spokojnym, ale przytłumionym jego głosie słychać było wrzenie żółci. — Arkadjusz był jakoś milczący wczoraj ze mną i nie mówił nic ani o was, ani o waszej siostrze... To symptomat, dający do myślenia.
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.