Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

rozstając się z tobą, — odpowiedział Arkadjusz — ale dlaczegoż i ty nie jesteś szczery? Mówisz: „bardzo dobrze!“, jak gdybym nie wiedział, co sądzisz o małżeństwie.
— Ech, kochany druhu! — rzekł Bazarow, — źle mówisz. Czy widzisz, co ja tu robię? Pokazało się w kuferku puste miejsce i kładę tam siano; podobnież i w kuferku naszego życia: czem go napełnić, to napełnić, byleby nie było pustego miejsca. Tylko się nie obrażaj, przez litość! Pamiętasz zapewne, jakiego zdania byłem zawsze o Katarzynie Siergiejewnie. Niejedna jejmość tylko dlatego uchodzi za rozumną, że rozumnie wzdycha; a twoja niełatwo się da pokonać; tak się postawi, że i tobą zawładnie, jak zresztą i być powinno. — Zamknął kuferek i podniósł się. — A teraz powtarzam ci przy pożegnaniu... (gdyż niema co łudzić się: rozstajemy się na zawsze, ty sam to czujesz)... postąpiłeś mądrze; nie jesteś stworzony do naszego życia, gorzkiego, cierpkiego, powszedniego. Nie posiadasz w sobie ani zuchwalstwa, ani złości, tylko młodzieńczą jurność i młodzieńczy zapał; dla naszej sprawy to nieprzydatne. Wasz brat szlachcic nie może wznieść się wyżej jak do wspaniałomyślnej abnegacji, lub do szlachetnych porywów, a to są wszystko bagatele. Wy, naprzykład, nie potraficie walczyć, a uważacie się już za wielkich bohaterów, gdy swych chłopów, swej służby nie częstujecie batem... My chcemy walczyć. Nasz kurz wygryzłby ci oczy, nasz brud by cię powalał; nie dorosłeś do nas. Lubujesz się sam w sobie, co najwyżej znajdujesz miłą rozrywkę, sarkając sam na siebie. Nas to nudzi, nie umiemy siebie samych podziwiać, ani ganić, my chcemy innych mieć pod ręką,