czasem doktor przywieziony przez Annę Siergiejewnę, maleńki człowieczek w okularach, z niemiecką fizjognomją, zwolna wysiadał z karety. — Żyje jeszcze, żyje mój Eugenjusz i teraz będzie ocalony! Żono! Żono!... spadł nam anioł z nieba...
— Co się stało? Boże! — zawołała, wybiegając z pokoju, staruszka i nic nie rozumiejąc, zaraz w sieni upadła do nóg Anny Siergiejewny i zaczęła, jak w obłędzie całować jej suknię.
— Co wy robicie? Co robicie? — wołała Odincowa. Ale Arina Własjewna nie słuchała tego, a Wasil Iwanowicz powtarzał tylko ciągle: anioł! anioł!
— Wo ist der Kranke? Gdzież pacjent? — odezwał się nakoniec doktor z pewnem zniecierpliwieniem.
Wasil Iwanowicz oprzytomniał.
— Tu, tu, proszę za mną, wertester Herr Kollege, — dodał, przypominając sobie stare dzieje.
— Was? — odezwał się Niemiec i spojrzał z uwagą na mówiącego.
Wasil Iwanowicz zaprowadził go do gabinetu.
— Doktor od Anny Siergiejewny Odincowej, — rzekł schylając się nad uchem syna, — i ona też przyjechała.
Bazarow otworzył oczy.
— Co powiedziałeś?
— Powiadam, że Anna Siergiejewna przyjechała i przywiozła z sobą tego pana doktora.
Bazarow potoczył wokoło wzrokiem.
— Ona jest tutaj?... Chcę ją widzieć.
— Zobaczysz ją, Eugeniuszu, ale najpierw trzeba pomówić z panem doktorem. A ponieważ nasz lekarz, Sidor Sidorowicz, odjechał, opowiem mu cały przebieg choroby i zrobimy małą konsultację.
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.