Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

i szloch nie do opisania, Wasil Iwanowicz wpadł w nagły szał obłędu. „Przysiągłem, że będę bluźnił“, krzyczał ochryple z płomieniem w obłąkanych oczach, podnosząc do góry pięście, jak gdyby groził komuś, „i będę bluźnił, będę!“ Ale Arina Własjewna, cała we łzach, rzuciła mu się na szyję i oboje razem padli na kolana. „I tak, — opowiadała potem Anisuszka w kuchni, — pochylili głowy ku ziemi, całkiem, jak dwie owieczki w upalny skwar południa, razem i równocześnie“.
Ale południowy skwar mija, nastaje wieczór i zapada noc, cichy przytułek w spokojnej ustroni, gdzie słodko spać strudzonym, zbolałym i opadłym z sił...

XXVIII.

Minęło sześć miesięcy. Nadeszła biała zima, z okropną ciszą bezchmurnych mrozów, z twardym, skrzypiącem śniegiem, z różowym szronem na drzewach i bladoszmaragdowem niebem, z gęstemi zwojami dymu ponad wioską, z kłębami pary buchającej z drzwi na chwilę otwartych, ze świeżemi, jak gdyby krwią od uszczypnięć nabiegłemi twarzami ludzi i z rączym biegiem koni zziębniętych do kości. Dzień styczniowy miał się ku końcowi, mróz wieczorny jeszcze silniej ściął nieruchome powietrze, a krwawa zorza gasła w zmierzchu szybko i raptownie.
W oknach maryińskiego dworku zapalały się światła; Prokoficz, w czarnym fraku i w białych rękawiczkach, ze szczególną uroczystością nakrywał w jadalni dworku do stołu na siedem osób. Przed tygodniem, w małej parafjalnej cerkiewce, odbyły się dwa śluby: Arkadjusza z Katją i Mikołaja Piotro-