ładną rękę o długich różowych paznokciach, której piękność podnosił jeszcze biały jak śnieg mankiet, dużym opalem zapięty, i podał ją synowcowi. Dopełniwszy takim sposobem na europejską modłę obowiązkowego shake hands, pocałował go potem trzy razy po rosyjsku, to znaczy, dotknął po trzykroć swojemi szerokiemi wąsami jego lica i wyrzekł:
„Serdecznie cię pozdrawiam“.
Mikołaj Piotrowicz przedstawił brata gościowi. Paweł złożył nieznajomemu pół-ukłon, twarz przybrał w pół-uśmiech, ale ręki nie podał, tylko włożył ją nazad do kieszeni.
— Myślałem, że już nie przyjedziecie dzisiaj, odezwał się przyjemnym głosem, uprzejmie wyciągnął szyję, poczem kołysząc się z wdziękiem poruszył ramionami i pokazał piękne białe zęby. — Czy w drodze co zaszło?
— Nic, odrzekł Arkadjusz, — tak opóźniliśmy się tylko trochę. Teraz zato jesteśmy głodni jak wilki. Niech tata nakaże Prokoficzowi pośpiech, natychmiast będę z powrotem.
— Zaczekaj, — i ja pójdę z tobą, zawołał Bazarow, niespodziewanie zerwawszy się z sofy.
Obydwaj młodzi wyszli.
— Cóż to takiego? zapytał Piotrowicz.
— Przyjaciel Arkadzia, bardzo inteligentny młody człowiek, jak mi mówił.
— Zatrzyma się tu u nas?
— Tak.
— Ten kudłaty młokos?
— No, tak.
Paweł Piotrowicz zabębnił z cicha paznokciami po stole.
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.