— Uważam, że Arkadjusz s’est dégourdi, dodał po chwili. — Kontent jestem, że już wrócił.
Przy wieczerzy niewiele rozmawiano. Szczególniej Bazarow prawie się nie odzywał; tem pilniej jadł zato. Mikołaj Piotrowicz opowiadał rozmaite anegdoty ze swojego życia, jak się wyrażał, farmerskiego, rozprawiał o zapowiedzianych rozporządzeniach rządowych, o komitetach, deputacjach w sprawie zniesienia pańszczyzny, o koniecznej potrzebie zaprowadzania maszyn i t. d. Brat jego, Paweł, przechadzał się wolnym krokiem po jadalnym pokoju (wieczerzy nigdy nie jadał), od czasu do czasu brał do ust szklankę wina czerwonego i niekiedy dorzucał do rozmowy jakąś uwagą, lub jeden z wykrzykników: „a! ehe! hm!“
Arkadjusz opowiedział kilka nowin petersburskich, ale widocznie nie czuł się w swoim sosie, doznawał pewnego zakłopotania, owej nieśmiałości, opanowującej młodzieńca, który dopiero co wyszedłszy z dzieciństwa powrócił tam, gdzie przywykli widzieć w nim dziecko i uważać go za dziecko. Bez potrzeby rozwlekał swoje opowiadanie, unikał wyrazu „tata“, raz nawet użył zamiast niego słowa: „ojciec“, wymawiając je jednak niewyraźnie przez zęby i zbyt żwawo. Z afektowaną obojętnością dolewał sobie znacznie więcej wina, wbrew własnej woli i poczuwał się potem do obowiązku do dna je wypijać.
Prokoficz nie spuszczał zeń oka i jakgdyby coś żując, bezustannie poruszał wargami.
Po skończonej wieczerzy, rozstano się.
— Cóż to za oryginalny dziwak, ten wuj twój! — rzekł Bazarow, który usiadłszy przy łóżku Arkadjusza, ćmił krótką fajeczkę. — Taka elegancja na wsi! To istotnie imponujące! I te paznokcie jego, te
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.