swego ojca, a przedewszystkiem ojca takiego, jakim ty jesteś, nie mogę sądzić ja, któremu swobody nigdy w niczem nie ukróciłeś.
Arkadjusz mówił zrazu głosem drżącym: czuł się jak mu się zdawało, wielce wspaniałomyślnym, zarazem jednak miał świadomość, że prawi swemu ojcu poniekąd kazanie. Ale dźwięk własnego głosu wlewa człowiekowi odwagę i Arkadjusz wygłosił zakończenie silnym, a nawet efektownym tonem.
— Dziękuję ci, Arkadzio! — odrzekł Mikołaj Piotrowicz stłumionym nieco głosem i powiódł znów palcami po czole i brwiach. — Zapatrywania twoje istotnie nie są bez racji. W samej rzeczy, gdyby ta dziewczyna nie zasługiwała na to... nie jest to wcale lekkomyślny kaprys... Żenuje mnie to cokolwiek mówić o tem z tobą; zrozumiesz jednak, że z trudnością przychodzi jej jawić się tu przed tobą, zwłaszcza zaraz w pierwszym dniu po twem przybyciu.
— Jeżeli sprawa tak się przedstawia, pójdę ją sam tu sprowadzić! — zawołał Arkadjusz w nowym przystępie szlachetnych uczuć, zrywając się przytem z krzesła. — Postaram się jej wyłuszczyć, że nie ma żadnej zgoła potrzeby przedemną się rumienić.
Mikołaj Piotrowicz podniósł się również z krzesła.
— Arkady, — począł — proszę cię, zrób mi tę uprzejmość... nie uchodzi... jest tu... nie opowiedziałem ci jeszcze...
Ale Arkadjusz nie słyszał go już, śpiesznie się oddalając. Mikołaj Piotrowicz patrząc za nim, opadł strapiony na krzesło. Serce biło mu gwałtownie... Czy zdawał sobie w tym momencie sprawę z tego, że jego stosunek do syna musi odtąd z konieczności ułożyć się w sposób nieco osobliwy? Czy miał świa-
Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.