Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy ścianach stały krzesła z poręczami w kształcie liry; kupił je jeszcze nieboszczyk generał w Polsce, w czasie kampanji; w jednym kącie było ustawione łóżeczko pod muślinową kotarą, a obok niego okuty żelazem kuferek z wypukłem wiekiem. W kącie przeciwległym płonęła lampka przed małym i ciemnym obrazkiem św. Mikołaja cudotwórcy; maleńkie jajko porcelanowe na czerwonej wstążeczce wisiało na piersiach świętego, przyczepione do aureoli otaczającej głowę; na oknach słoiki z zeszłorocznemi konfiturami, starannie owiązane, przeświecały zielono; na papierowych denkach tych słoików sama Teniczka wypisała dużemi literami: „agrest“, Mikołaj Piotrowicz lubił najbardziej tę konfiturę. Pod pułapem wisiała na długim sznurku klatka z kanarkiem; ptaszek bez przerwy świegotał i skakał, stąd klatka ciągle się huśtała i kołysała; siemię konopne upadało z lekkim szmerem na podłogę. Między oknami, nad komódką, wisiały liche fotografje Mikołaja Piotrowicza w różnych pozach, wykonane przez wędrownego artystę; obok widać było także i fotografję Teniczki, która się zupełnie nie udała: jakaś twarz naprężona, bez oczu, uśmiechała się z ciemnych ram, — niczego więcej nie można było dojrzeć; nad Teniczką zaś generał Jermołow w burce czerkieskiej patrzył pochmurnie na odległy Kaukaz, z pod jedwabnego trzewiczka do szpilek, który na tymsamym zawieszony gwoździu spadał mu aż na czoło.
Minęło pięć minut; w sąsiednim pokoju słychać było szelest i szeptanie. Paweł Piotrowicz wziął z komody zatłuszczoną nieco książkę. Był to porozdzierany egzemplarz „Strzelców“ Massalskiego; przewrócił kilka kartek... Drzwi otworzyły się i weszła Teniczka