Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

z Mitjem na ręku. Włożyła nań czerwoną koszulkę z galonem u kołnierza, przyczesała mu włoski i umyła twarzyczkę; malec oddychał głośno, podrywał się całem ciałem i poruszał rączętami, jak to zwykle robią zdrowe dzieci; przytem i wytworna koszulka widocznie sprawiała na nim wrażenie: na pulchnej buzi rozsiadł się wyraz zadowolenia. I sobie także Teniczka włosy ugładziła, lepszą chustkę zarzuciła na ramiona, ale mogła była nie robić tego. I rzeczywiście, czyż jest na świecie coś powabniejszego nad młodą i przystojną matkę, ze zdrowem dziecięciem na ręku?
— Tęgi chłopak, — odezwał się uprzejmie pan Paweł i dotknął się podwójnej bródki Mitja końcem wskazującego palca; dzieciak roześmiał się.
— To stryjcio, — rzekła Teniczka, nachylając twarz ku niemu i potrząsając nim zlekka, podczas gdy Duniasza cichuteńko położyła na oknie miedziaka, a na nim zapaloną trociczkę.
— Ileż to ma już miesięcy? — zapytał stryj.
— Sześć; niedługo skończy siedem, jedenastego tego miesiąca.
— Czy tylko nie osiem, Teodozja Mikołajewna? — wtrąciła nieśmiało Duniasza.
— Nie, siedem; jakże chcesz!
Malec znowu się roześmiał, stanął z pomocą matki na kuferku i nagle chwycił ją całą ręką za nos.
— Ty mały nicponiu, — wyszeptała Teniczka, nie odsuwając mu swojej twarzy od drobnych rączyn.
— Podobny do brata, — zrobił uwagę Paweł Piotrowicz.
— Do kogoż-bo ma być podobny? — pomyślała Teniczka.