Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widziałem też całe gospodarstwo twojego ojca, — znowu zaczął Bazarow. — Bydło nędzne, konie zapracowane. Budynki także mocno nadwerężone, ludzie wyglądają na strasznych próżniaków, a ekonom albo głupiec, albo filut, jeszcze nie wiem.
— Ostry jesteś dzisiaj, Eugenjuszu.
— Poczciwe kmiotki bezustannie też okpiwać będą twojego ojca. Znasz przecie przysłowie; „rosyjski chłop pana Boga nawet wyprowadzi w pole“.
— Zaczynam podzielać zdanie stryja, — zauważył Arkadjusz, — ty w istocie źle trzymasz o Rosjanach.
— To mi ważna rzecz! Rosjanin tyle tylko jest wart, że sam najgorzej trzyma o sobie. Jedynie ważnem jest: dwa razy dwa cztery, reszta wszystko fatałaszki.
— I natura fatałaszki? — przemówił Arkadjusz, spoglądając w zadumaniu na pstrobarwne pola, oświetlone łagodnie zniżającem się już słońcem.
— I natura fatałaszki, w takiem rozumieniu, jakie masz o niej teraz. Natura to nie świątynia, tylko warsztat, a człowiek w niej — to robotnik.
W tej chwili doleciały ich uszu przewlekłe tony wiolonczeli. Ktoś grał „Oczekiwanie“ Schuberta, z uczuciem, chociaż niewyćwiczoną ręką, a słodka melodja rozlewała się w powietrzu, jak nektar.
— Co to? — rzekł z zadziwieniem Bazarow.
— To ojciec.
— Twój ojciec gra na wiolonczeli!
— Tak jest.
— A ile też ma lat?
— Czterdzieści cztery.
Bazarow wybuchnął nagle śmiechem.