— Z czegoż się śmiejesz!
— Zlituj się! człowiek mający łat czterdzieści cztery, pater familias, obywatel... go powiatu — grywa na wiolonczeli!
I Bazarow nie przestawał śmiać się na całe gardło, ale Arkadjusz, jakkolwiek przytakiwał zwykle swemu mentorowi, tym razem nawet się nie uśmiechnął.
Minęły blisko dwa tygodnie. Życie w Maryinie płynęło swoim porządkiem: Arkadjusz wypoczywał, Bazarow pracował. Wszyscy już przyzwyczaili się do niego, do swobodnych jego manier, oraz lakonicznego sposobu wyrażania się. W szczególności i Teniczka oswoiła się z nim do tego stopnia, że razu jednego kazała go w nocy obudzić: Mitja dostał gorączki; Bazarow przyszedł i, jak zwykle, nawpół żartobliwie, a nawpół ziewając, przesiedział u niej ze dwie godziny i dziecku pomógł.
Paweł Piotrowicz zato znienawidził tego człowieka całą siłą duszy: uważał go za pyszałka, brutala, cynika, plebeja; zdawało mu się, iż Bazarow go lekceważy, iż nieledwie gardzi nim... nim, Pawłem Kirsanowem. Mikołaj Piotrowicz obawiał się trochę młodego „nihilisty“ i wątpił o jego korzystnym wpływie na Arkadjusza; ale mimo to chętnie słuchał jego rozmowy i bywał obecnym przy fizycznych i chemicznych doświadczeniach kandydata na lekarza. Bazarow przywiózł z sobą mikroskop i po całych godzinach nosił się z nim tu i ówdzie. Nawet służba przywiązała się do nihilisty, chociaż lubił sobie z nich pokpiwać; czuli oni, że bądź co bądź, jest to „swój“, nie obcy, nie pan. Duniasza lubiła chichotać, gdy