Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystkiemu, — powtórzył Bazarow z nieopisanym spokojem.
Paweł Piotrowicz spojrzał na niego zdrętwiały. Nie spodziewał się czegoś podobnego, a Arkadjusz zarumienił się aż z ukontentowania.
— Lecz, pozwól pan słówko, — odezwał się Mikołaj Piotrowicz. — Panowie przeczycie wszystkiemu, albo wyrażając się dokładniej, burzycie wszystko... Ależ przecie trzeba i budować...
— To już nie nasza sprawa. Najprzód trzeba miejsce uprzątnąć.
— Obecny stan narodu wymaga tego, — dodał z powagą Arkadjusz; — myśmy powinni czynić zadosyć tym wymaganiom; nie mamy prawa oddawać się tylko zadowoleniu osobistego egoizmu.
Ten ostatni frazes widocznie nie spodobał się Bazarowowi: trącił on filizofją to jest romantyzmem, Bazarow bowiem i filozofję uważał za romantyzm; nie uznał jednak za potrzebne sprzeciwiać się młodemu swemu uczniowi.
— Nie! nie! — niespodzianie krzyknął, zapalając się, Paweł Piotrowicz; — ja nie chcę wierzyć, żebyście wy, moi panowie, dobrze znali naród rosyjski, żebyście mieli być przedstawicielami jego potrzeb, jego dążeń! Nie, naród rosyjski nie jest takim, jak wy go sobie wyobrażacie. On święcie czci tradycję, jest patrjarchalny, nie może żyć bez wiary...
— Nie będę panu tego zaprzeczał, — wtrącił Bazarow; — jestem nawet gotów przyznać, że pod tym względem masz pan słuszność.
— Jeżeli zaś mam słuszność...
— To i tak niczego nie dowodzi.
— Bynajmniej, — powtórzył Arkadjusz ze sta-