i matki także; trzeba sprawić uciechę staruszkom. Dobrzy ludzie, szczególnie ojciec; bardzo zabawny staruch. Mają tylko mnie jednego.
— I długo zabawisz u nich?
— Nie sądzą. Będą nudy.
— Ale do nas wstąpisz, gdy będziesz wracał?
— Nie wiem, — zobaczę. No cóż, pojedziemy?
— Niezawodnie, — zrobił leniwą uwagę Arkadjusz.
Uradował się w duszy z propozycji swojego przyjaciela, ale uznał za właściwe radość swą zataić. Nie napróżno przecież był nihilistą.
Na drugi dzień wyjechał z Bazarowem do X**. Młodzież w Maryinie żałowała za nimi; Duniasza rozpłakała się nawet... ale starzy lżej odetchnęli.
Miasto X**, dokąd się udali nasi przyjaciele, pozostawało pod zarządem gubernatora z młodej generacji, postępowca i despoty zarazem, jak się to zdarza teraz prawie wszędzie w Rosji. W ciągu pierwszego roku swojego urzędowania jegomość ten zdołał się już pokłócić z najważniejszemi figurami w mieście, a nawet ze swymi własnymi podwładnymi. Wynikłe stąd zatargi przybrały nakoniec takie rozmiary, że ministerjum w Petersburgu uznało za rzecz konieczną posłać męża zaufania do X**, dla zbadania wszystkiego na miejscu. Wybór władzy padł na Mateusza Iljicza Koljazina, syna owego Koljazina, pod opieką którego niegdyś zostawali obadwaj bracia Kirsanowicze. I on także należał do „młodej generacji“, choć skończył niedawno lat czterdzieści, ale postanowił sobie zostać mężem stanu i na każdym boku miał