Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

now, — odpowiedział zaczepiony — i nie zajmuję się niczem.
Eudoksja roześmiała się.
— A to cudowne! Cóż to, nie palicie? Doprawdy, Viktor, jestem zła na was.
— O co?
— Słyszałam, że zaczęliście znowu zachwycać się George Sand’em. Kobieta zacofana i nic więcej! Jak można tylko porównywać ją z Emersonem?! Ona nie ma najmniejszego pojęcia, ani o wychowaniu, ani o fizjologji, ani o niczem. Jestem pewna, że nawet nie słyszała o embrjologji, a w naszych czasach, co począć bez tego? (Tutaj, aż ręce rozłożyła). Ah! co za pyszną rzecz napisał o tem Jelisiejewicz! To genialny pan! (Eudoksja mówiła zawsze „pan“ zamiast „człowiek“). Siadajcie obok mnie, Bazarow. Może nie wiecie o tem, że się was bardzo obawiam.
— A to dlaczego? Pozwólcie mi być ciekawym.
— Jesteście niebezpieczny pan; taki z was ostry krytyk! Ah! doprawdy, śmiech mię bierze, mówię, jak gdyby jakaś parafjanka ze stepów. Zresztą jestem w samej rzeczy wiejską parafjanką. Osobiście zarządzam majątkiem i wyobraźcie sobie, mam ekonoma, cudowny typ, jakbyście widzieli Cooper’owskiego pioniera: coś w nim jest samorodnie pierwotnego. Teraz ostatecznie tu zamieszkałam. Nieznośne miasto, prawda? Ale cóż robić?
— Miasto jak miasto, — zrobił obojętną uwagę Bazarow.
— Wszystko tu takie drobnostkowe, to rzecz najstraszniejsza! Dawniej przepędzałam zimy w Moskwie... ale teraz tam mieszka mój... monsieur Kukszyn... Zresztą i Moskwa teraz... sama nie wiem