dosięgłej dali, »gdzieś tylko na krańcach świata«, majaczy miraż zbawienia. Czasami, w zwidzeniu tęsknoty, zda się Marja już sięgać szczytu pragnień:
oto już jestem przy Tobie,
Twe słodkie całuję rany —
by znowu w ocknieniu ujrzeć przed sobą pustkę i nieprzebytą dal:
Żądne wyciągam ręce,
spragnione otwieram usta,
krzyż gaśnie i rzeka ginie,
a przy mnie otchłań pusta.
Trawiona gorączką tęsknoty dusza poczyna tracić miarę czasu. W pielgrzymce, trwającej już, zda się, nieskończoność, zwidzenia plączą się z rzeczywistością. I nie wie już Marja, zali mara duszy, którą goni, nie jest zamierzchłem, palącem wspomnieniem:
Pytam się smutnych przechodniów:
Gdzie Ten, co miał litość nad nami?
Był pono kiedyś — odrzekną —
Przed zamierzchłemi wiekami.
A potem nagle, jakby nieskończoność tęsknoty stała się wiecznością, jak w śmierci, wszystko spływa w jedną chwilę: i bezmiar przebytej drogi, i złuda osiągniętego kresu, od którego dzieli Marję już nie dal, ale jakaś nieprzebyta przeszkoda. I w zwidzeniu współczesnemi stają się jasne wspomnienia dzieciństwa, i chwila pierwszego grzechu, i całe życie:
Biedna ja, grzeszna Maryja!
Taką przebywszy drogę,
Stoję u bram świątyni,
Do wnętrza wejść nie mogę.
............
Żyjesz li matko moja!
Pamiętasz — o niech zginę! —
Kiedyś za rękę wiodła
W dom boży małą dziecinę!