nieskoordynowane logicznie zdania, jakby rzuty wrażeń, łączą się w jednolitym nastrojem spowitą wizję Paryża:
W kawiarni zagrała cygańska orkiestra.
Kelnerzy nalewają absynt do szklanek.
Damy cedzą przez słomkę groseille i grenadyny.
Jakiś obszarpaniec nabija na szpilkę... przymocowaną do laski, porozrzucane na ziemi niedopałki papierosów.
Gwar ulicy krępuje chrapliwy, magiczny, nieustanny krzyk: La Presse! La Patrie!
Czujemy coraz wyraźniej, że to, co nizanem na jedną nić przypadkowo skojarzonych wrażeń wydawać się mogło, jest właśnie źródłem nastroju. Dość przypomnieć sobie stany psychologiczne pokrewne, by żywiej wniknąć w istotę nastroju, w jakim te utwory były pisane. Stany napół obojętnej kontemplacji w chwilach wielkiego smutku, czy wielkiego znużenia, stany bezpośrednio poprzedzające zaśnięcie, gdy wrażenia zdają się ześlizgiwać po powierzchni świadomości, nie koordynując się wzajemnie. Podobnie bywa w chwilach wielkiej obojętności względem otaczającego nas świata, co za tem idzie — poczucia osamotnienia i obcości.
Cokolwiek się dzieje naokół, jest wówczas jakby dalekie i bez związku, a zarazem każde poszczególne wrażenie ma jakąś specyficzną wyrazistość rzeczy odosobnionej. Utrwala się ono w świadomości jakby na zawsze z głuchem poczuciem bezcelowości tego faktu. Takie właśnie stany odzwierciedlają i zarazem narzucają czytelnikowi wspomniane utwory Kasprowicza. Wyczuwamy tu też spojrzenie poety, z niesłychaną wyrazistością odbijające kontury rzeczywistości, chwytające najdrobniejsze drgnienia zjawisk.
Za przykład służyć może choćby to zdanie: »Spocząłem na chwilę z oczami wlepionemi w trawę: zmięta... prężyła się zwolna do góry«.
Styl pierwszych opowiadań tego zbiorku znamionuje znużenie, niechęć duszy do dania głośnego wyrazu swym uczuciom, a zarazem wewnętrzną potrzebę uświadomienia sobie męczącego swą niepochwytnością, bezimiennego stanu. Poeta poprzez opis rzeczy zewnętrznych, z któremi harmonizuje w tych momentach