Niekiedy zaś patos ten ma barwę właściwej mistykom intymności stosunku, gdy poeta przemawia do Boga. Zestawienie fragmentu z Święty Boże, poczynającego się od słów: »Zrzuć z Siebie, Ojcze, nietykalne blaski«[1], z przytoczonem tu wezwaniem do Boga, ukaże nam odrazu nietylko tę cechę, ale i siłę tego nowego patosu, odsłoni najważniejszą cechę odrębną tych po–hymnowych poezyj: cichą a przemożną siłę, co chwyta za gardło i łzy wyciska:
Płacz Ty, co wymyślasz
Najprzenikliwsze melodje, tak strasznie
Słodkie i jasne w swoim gorzkim mroku,
Że się do syta napieścić nie może
Ta moja dusza, kąpiąca się w dymnych
Kłębach bursztynu... Płacz-że, płacz, Ty wprawny,
Chyży kościelnych wrotni Otwieraczu —
Już poza progiem Twój orszak...
Ból tych pieśni nie wybucha grzmotami gniewu i buntu, odsłoni tylko czasem bezmiar rezygnacji, bowiem:
Krzyk i gniew to druhy
Ludzkiego rąk podnoszenia
Przeciwko temu, co jutro
Ma się wypełnić.
Ból ten zamiera w poszepcie, roztapia się w niemem współczuciu błogosławieństw, z których to, zawarte w opowieści Savitri, wydaje się mi najpiękniejszem:
Pielgrzymie,
co, oderwawszy się od tłumu wiernych,
na oślep mrocznym przebijasz się lasem
ku świętym przybytkom w Ellorze
- ↑ Zrzuć z Siebie, Ojcze, nietykalne blaski!
Zgarnij ze siebie tę bożą,
Tę władającą moc, co nad wiekami
Nieugaszoną płomienieje zorzą
I światłość daje światom
I światy w swoim ogniu na popioły trawi!
Stań się tak lichy, jak ja...
................