humoru odnajdą perły najczystszego, najprostszego liryzmu, najcichszą skargę poety:
Rzeki!... Zdroje!...
O jesienne liście moje! —
Wierch srebrzysty w skrach się żarzy —
Słońce!... Słońce!... Tralalala! — —
Zorza gdzieś się już dopala —
Jak szeroka, jak głęboka
Oceanów wrząca fala
Płonie — — płonie — —
Mórz powłoka
Oblewa się wrzącem złotem,
Aby zgasnąć. — Ale potem — —
Przebrała się losów miarka.
Siadywałeś pan na tronie —
Chciałeś spełnić wielki czyn,
Dziś zeszedłeś na pisarka,
Na łup belfrów i wzmiankarzy.
...............
Przychodzi z latami czas, gdy nieogarniony bezmiar życia ukazuje się w surowych, skąpych, prostych konturach przeżytej prawdy. Przychodzi czas, gdy, wbrew złudom, naszą niewysłowioną, śmiertelną miłość rzeczy nieosiągalnych widzimy wcieloną w to, co znikome i ograniczone. Wtedy to cały rytm życia streści uśmiech przez łzy. Tak rodzi się poezja humoru, wielka poezja rozczarowania, o której mówił Flaubert.
Jest wielką, bo czar jej nie jest znikomym — mieści bowiem to, co w niezmiennych ludzkich losach wciąż na nowo ukazuje doświadczenie. Największą jednak jest wtedy, gdy w łzach żalu dokonuje się nowe pojednanie z życiem, gdy bolesne przejrzenie rodzi nową miłość życia — nieomylną, więc niezmienną. Taka właśnie poezja zawarta jest w misterjum i sonetach o Marchołcie.