Grzmiące podwójne siklawy,
Potoków zdwojone rzesze.
Wtórzyły pieśni mej duszy,
Mojego serca uciesze.
Oto urywek mogący reprezentować to, co jest monumentalnem w tej sztuce, odsłaniający jej charakter i ton tej górnej, olbrzymiej siły, jaka rodzi się w poecie, gdy »głazy mu nucą swe pieśni«. Wirch-olbrzym, szum złowrogi owej rzeki, »co głaźne wyżera wnętrzności«, »rząd radeł jak świat ogromnych« — oto obrazy uprzytomniające nam tę monumentalność.
Lecz z tą właśnie potęgą zespolona jest uroczystość »bogomodlnych« melodyj organowych, śmiertelna cisza szelestu opadającego listowia, wzniosłość milczenia, prostota największa. Przeciwieństwa, których harmonję widzimy w artyzmie, mocą syntezy współistnieją i w treści przeżyć. Zanim je jednak poznamy, trzeba zdać sprawę, co w całości tej książki stanowi jej różnicę z poprzedniemi pieśniami poety, aby w ten sposób przeniknąć, co umożliwiło tę syntezę, harmonję i pojednanie.
Najlepiej zilustrują to zmiany w obrębie przewijających się przez całą twórczość motywów, o których mowa była w poprzednim rozdziale.
A jak zwiastuje wiersz-prolog, uprzytomniający nam wszystkie zjawiska natury, które dla zespolonego z niemi ducha poety stały się umiłowanemi żywemi słowami jego przeżyć — nie zamilkło nic, co stanowiło wątek jego dawnych pieśni.
Są tu te same motywy dążenia, oczekiwania, zapowiedzi, rozmowy z druhem swym cieniem i śmiercią, ta sama walka między tęsknotą ducha a przywiązaniem do ziemi, podobna symbolika — a jednak wszystkie one uległy pewnym zmianom. Ogromne skupienie włada nad wszystkiem, przejawia się albo w wielkiem uproszczeniu i złagodzeniu, albo, przeciwnie, nadaje formom cechy zwartości, kamiennej tężyzny, niewzruszonego spokoju. Statyczność, do której tendencję odczuwało się już w wierszach Chwil (przeciwstawiałem ją dynamiczności hymnów) — tu osiągnięta jest w całej pełni. Poeta świadomie dąży do jednostajności rytmicznej, nawet monotonji. W zamierzeniu tem grają dużą rolę powtórzenia na