August wrócił do domu z głową, nabitą myślami które zrodziły się z rozmów z don Avito i Wiktorem. Eugenja, Rosario... sprawy hipoteczne, wszystko poszło w niepamięć! Gdy Orfeusz wybiegł mu na powitanie, pogłaskał go po łbie i rzekł: „Uważaj na kości, Orfeuszu, uważaj dobrze na kości! Nie chcę, abyś się miał udławić, nie chcę patrzeć, jak będziesz umierał, błagając mnie smutnemi oczami o ratunek. Widzisz, Orfeuszu! Ten pedagog, don Avito, nawrócił się na wiarę swych przodków. Mamy tu do czynienia z dziedzicznością. A Wiktor wścieka się, że ma się mu dziecko narodzić. Pierwszy nie może się pocieszyć po stracie syna, drugi nie umie się radować, że mu syn przybędzie!
— ...A jej oczy, Orfeuszu?! Jej oczy?! Rzucały błyskawice, kiedy mówiła: „Chce pan mnie kupić! Chce pan kupić nie tyle moją miłość, ile moje ciało!” Kupić jej ciało? Przecież ja jestem już zmęczony swojem własnem ciałem! Moja cielesna powłoka cięży mi straszliwie! Potrzeba mi duszy, tak duszy! Duszy płomiennej jak ta, która się odwierciedla w oczach Eugenji. Jej ciało jest piękne, wspaniałe, boskie... przeduchowione tak, jakby było żywą ideą, symbolem. Moje ciało cięży mi Orfeuszu, ponieważ brak mi duszy. Moje ciało? Dotykam go, patrzę na nie, lecz gdzie jest moja dusza? Czy ja wogóle mam duszę? Objawiła mi się wówczas, gdy trzymałem na kolanach małą Rosario, gdyśmy płakali razem! Te łzy nie wytrysnęły z moich oczu, pochodziły wprost z mojej duszy! Dusza, to źródło, objawiające się przez łzy! Dopóki człowiek prawdziwie płakać nie zacznie, nie wiadomo, czy ma duszę. A teraz, Orfeuszu, chodźmy spać! Może myśli usnąć nam pozwolą!
Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/102
Ta strona została przepisana.