Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Czasami wydaje mi się, że w rzeczywistości nie istnieje!
— Zaręczam ci Eugenio, że istnieje! Dało mi się to już dobrze we znaki!
— Wszyscy mężczyźni to bydlęta, bydlęta! Czy ciocia wie, co powiedział ten idjota, Marcin Rubio do biednego Emeterio, spotkawszy go na ulicy, w kilka dni po śmierci jego żony?
— Nie: nie przypominam sobie!
— Było to podczas tej epidemji. Blady strach padł na wszystkich. Nie pozwalaliście mi przez dwa tygodnie wychodzić na miasto. Piliśmy tylko przegotowaną wodę! Jedni uciekali od drugich, a człowiek, który się ukazał na ulicy w żałobie, uchodził za zapowietrzonego. W pięć, czy sześć dni po śmierci żony, don Emeterio wyszedł na miasto w czarnem ubraniu, i spotkał tego osła, Marcina Rubio. Marocin cofnął się przezornie, aby się nie zarazić i krzyknął zdaleka: „Co się stało Emeterio?“ „Straciłem żonę!“ „Co za nieszczęście!“ „A na co umarła?“ „Umarła przy połogu“ — odparł zapytany. „Ech, to nic poważnego“ zawołał ten bydlak i podszedł, aby uścisnąć wdowcowi rękę! Arcydelikatność!! Nieprawdaż? Bydlęta, brutale!
— Lepiej mieć do czynienia z brutalem, niż z takim wałkoniem, jak Maurycy. Głowębym dała, że ten pajac wcale cię nie kocha.
— Ale ja wiem, że mnie kocha i to mi wystarcza!
— I sądzisz, że ten twój narzeczony, jak go nazywasz, zasługuje na nazwę człowieka? Gdyby był naprawdę człowiekiem, już dawno wziąłby się do pracy!
— Jeżeli Maurycy nie jest człowiekiem, postaram się z niego człowieka zrobić! Jest strasznie leniwy — wiem o tem — lecz może go właśnie