— Niech pani będzie pewna, że nawet, gdybym chciał, nie mógłbym wymagać, aby mi pani zapłaciła za moją wspaniałomyślność...
— A więc zgadzamy się na jedno?
— Tak, proszę pani!
— Możemy się stać z powrotem dobrymi, szczerymi przyjaciółmi?
— Ależ, oczywiście!
— Eugenja wyciągnęła do Augusta swoją rączkę białą i zimną jak lód, rączkę subtelną, przywykłą do pieszczenia klawiszy. August uścisnął ją ze drżeniem.
— A więc jesteśmy przyjaciółmi, don Auguście, dobrymi przyjaciółmi, chociaż jeżeli chodzi o mnie, to ta przyjaźń...
— Proszę dokończyć!
— ...o której już wszyscy dobrze wiedzą.
— Proszę mówić!
— Zresztą, mniejsza o to! Po mych najświeższych, bardzo bolesnych doświadczeniach, zrezygnowałam już z wielu rzeczy...
— Proszę mi wytłumaczyć jaśniej... przerywa pani ciągle w połowie...
— A więc powiem wszystko, don Auguście! Czy pan sądzi, że po tem, co zaszło, gdy wszyscy moi znajomi wiedzą już, że pan spłacił długi, ciążące na domu, czyniąc mi ten wielki podarunek, czy pan sądzi, że teraz będzie się ktoś mógł mną naprawdę zająć... starać się o moją rękę...
— „Och, cóż to za żmija!“ — pomyślał August.
Opuścił głowę i wbił wzrok w ziemię, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Gdy podniósł oczy, spostrzegł, że Eugenja ukradkiem wyciera łzę.
— Eugenjo! — wykrzyknął drżącym głosem.
— Auguście! — wyszeptała cicho...
— Czego pan chce ostatecznie?
Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/137
Ta strona została przepisana.